ciasteczkaWażne: Pozostawiamy ciasteczka. Przeglądając nasz serwis AKCEPTUJESZ naszą politykę prywatnościOK, schowaj.

 

Magazyn Kulturalno-Krajoznawczy GÓRY IZERSKIE

GÓRY IZERSKIE na wyciągnięcie ręki
 

• start  » Było  » Nie jestem wojownikiem

Napisany: 2012-03-09

Nie jestem wojownikiem

Dwóch Polaków - Adam Bielecki i Janusz Gołąb 9 marca 2012 r. zdobyło Gasherbrum I (8068 m n.p.m.) w Karakorum. To pierwsze wejście na ten szczyt zimą. Człowiekiem, który jako pierwszy na świecie zdobył ośmiotysięcznik zimą był Krzysztof Wielicki

Krzysztof Wielicki, zdobywca Korony Himalajów i Karakorum, w Szklarskiej Porębie (fot. K. Tęcza)

W Chacie Izerskiej 24 lutego 2012 roku Polski król Himalajów Krzysztof Wielicki, piąty w historii zdobywca Korony Himalajów i Karakorum spotkał się z mieszkańcami Szklarskiej Poręby.
Tytułem wieczora stało się hasło Być wojownikiem. Nieco dziwnie, bowiem gość nie do końca utożsamia się z takim określeniem. Jak powiedział, będąc w górach, człowiek nie walczy z górą. Jedynie z samym sobą, ze swymi słabościami.

Pan Krzysztof pokazał sporo zdjęć ze swojego bogatego życia związanego z górami. Bez nich młodsza część widowni pewnie nie do końca zrozumiałaby niuanse minionych czasów. Dzisiaj w przekazach telewizyjnych, wspinacze wybierający się w Himalaje mają świetny sprzęt, doskonałe ubrania i wykorzystują najnowsze zdobycze techniki, zwłaszcza w komunikacji. Dawniej, kiedy swe największe sukcesy wspinaczkowe odnosił Krzysztof Wielicki, tak nie było. Wyposażenie polskich zdobywców różniło się mocno od tego, którym dysponowały ekipy z innych państw. Wiele akcesoriów robionych było metodą domową. Królowały flanelowe koszule w kratkę i kurtki ortalionowe.

Lata 70. i 80. ubiegłego wieku to najpiękniejszy okres w zdobywaniu najwyższych gór przez Polaków. Pojawili się wówczas zapaleńcy chcący realizować swoje marzenia. Zdobywać ośmiotysięczniki! Ale prywatnie nikogo nie było stać na takie wyprawy. Marzyciele, by wyjechać w Himalaje, zakładali spółdzielnie pracy i oferowali usługi przy pracach wysokościowych. Malowali kominy, chłodnie, wykonywali różne niebezpieczne zadania. W ten sposób pozyskiwali fundusze na zdobywanie "prawdziwych" gór.

Mont Everest - pierwszy ośmiotysięcznik zdobyty przez ludzi zimą. Dokonali tego Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki 17 lutego 1980 r. (fot. Luca Galuzzi, Wikipedia.pl)

Dzięki takim postaciom jak Jerzy Kukuczka, Wanda Rutkiewicz, Krzysztof Wielicki, Andrzej Zawada, Leszek Cichy i wielu innych, których nie wymienię tylko z braku miejsca, Polskę zauważono na mapach. Polacy byli zaliczani do najlepszych himalaistów na świecie. Wiele polskich wejść na najwyższe góry świata przytaczano jako przykłady. Ze względu na umiejętności, Polaków zaczęto zapraszać do udziału w coraz liczniejszych wyprawach zagranicznych. Niejednokrotnie bowiem polscy wspinacze zdobywali szczyty do tej pory niedostępne. To właśnie w polskich głowach pojawił się pomysł, by zdobywać najwyższe szczyty Ziemi w okresie do tej pory uważanym za martwy - zimą. Nikt wcześniej nie miał odwagi aby próbować wspinaczki w niezwykle trudnych, wręcz morderczych warunkach. Polacy dokonali pierwszych wejść zimowych na osiem szczytów. Na dziewiąty się nie udało. Wspinacze innych narodowości dostrzegli szansę na włączenie się do gry. Po zdobyciu pierwszego szczytu zimą przez nie-Polaka świat dowiedział się, że istnieje w ogóle zimowa wspinaczka. Świat zobaczył, że w zimie też można zdobywać góry. Ponieważ już 8 pierwszych wejść mieli na swoim koncie Polacy uznano, iż trzeba się spieszyć.

Jak wspominał Pan Krzysztof dawniej najważniejsze było, że jako pierwszy na szczyt wejdzie Polak. Nie ważne było kto nim będzie. Nie było rywalizacji pomiędzy wspinaczami. Chociaż starano się, by jak najwięcej uczestników wyprawy zdobyło górę. Przecież po to jechali. Uczestników dzisiejszych wypraw, często komercyjnych, nie wiąże żadna nić porozumienia. Każdy pracuje na siebie - tylko jego sukces się liczy. A w górach tak być nie powinno. W górach najważniejsze jest zaufanie do partnera. Gdyby go nie było - większość wypraw kończyłaby się tragicznie. Szybka decyzja może uratować życie towarzyszowi. W chwili zagrożenia nie wolno się wahać. Trzeba czasami bez zastanowienia skoczyć w przepaść, by uratować kolegę na drugim końcu liny. Potrzebne jest bezgraniczne zaufanie do kolegi.

Przyszłym naśladowcom Krzysztofa Wielickiego warto przypomnieć, że swą przygodę z górami zaczynał na Sokoliku w Rudawach Janowickich (fot. Ewelina Śliwińska)

Podobno najgorszym doświadczeniem jest chwila, gdy ktoś nie wrócił z góry. Ból straty staje się szczególnie dotkliwy, kiedy ofiarą pada partner. Dramatyczna konieczność podjęcia decyzji o zaniechaniu dalszej akcji ratunkowej, wynikająca z zadbania o życie pozostałych uczestników wyprawy, niezwykle obciąża psychikę.
Pan Krzysztof mówił o odróżnianiu ryzyka od ryzykanctwa. Góra nie zabija człowieka, lecz popełniony błąd. Niektórzy zastanawiają się czy K. Wielicki był ryzykantem, kiedy w 16 godzin samotnie dokonał wejścia na Dhaulagiri. Czy ryzykanctwem było jego samotne wejście na Broad Peak, na Nanga Parbat? Zdaniem zdobywcy to było ryzyko, wielkie ryzyko, ale jeszcze nie ryzykanctwo. Był przygotowany na podjęcie wyzwania: dobra aklimatyzacja, doświadczenie z wielu wypraw, doskonała znajomość swych sił i możliwości. Jak mówią alpiniści: "Jest ryzyko, jest zabawa, będzie gleba albo sława".

Krzysztof Wielicki opowiadał jak trudno znieść psychicznie, gdy po wielu próbach wejścia na szczyt, nie udaje się tego uczynić. Najważniejsze, aby nie wpaść w depresję. Należy walczyć ze wszystkich sił: z niepogodą, z przeciwnościami, z ogarniającą bezradnością, zmęczeniem i obojętnością, a przede wszystkim ze sobą. Niestety w takim położeniu wszystko wydaje się niemożliwe. Lecz gdy pokonamy swe słabości - zwyciężymy. Często konieczne jest również pokonać słabości innych. Podtrzymywać na duchu słabszych psychicznie towarzyszy.

Warto było spotkać się z tak wielkim człowiekiem - dzielić z Krzysztofem Wielickim radość z jego osiągnięć i cieszyć się z chęci do kolejnego wyjścia w góry (fot. K. Tęcza)

Pan Wielicki tak jak każdy alpinista przebywający na wyprawie, zawsze stawia sobie za cel wejście na zaplanowany szczyt. Nigdy nie myśli o jego "zaliczeniu". To lekceważenie góry. Dzięki temu zdobywa szczyt po szczycie. Właśnie w ten sposób został piątym w historii zdobywcą Korony Himalajów i Karakorum. Jest to wyczyn tak niezwykły, że Krzysztof Wielicki, tak jak Jerzy Kukuczka (drugi w kolejności zdobywca Korony w historii ludzkości) na zawsze zapisani będą w historii światowego himalaizmu. Dzięki temu Polska zaliczana jest do ścisłej czołówki w zdobywaniu najwyższych gór świata.

Wszystko jednak kosztuje. Uczestnicy wypraw okupują je wieloma wyrzeczeniami. Zwłaszcza podczas wejść zimowych. Pogoda wówczas nie sprzyja regeneracji sił. Często wiele dni, a nawet tygodni spędzonych w namiocie podczas szalejących na zewnątrz śnieżyc, przypłacają niemal obłędem. To smutniejsze oblicze alpinizmu. Bez niego nie byłoby jednak sukcesów. Podczas oczekiwania na warunki sprzyjające wejściu zdarza się także coś na osłodę: można się opalać na lodowcu, odwiedzić znajomych w sąsiednim obozie. Bywają też wielkie radości, np. wejście Wandy Rutkiewicz na Mont Everest w dniu wyboru na papieża Karola Wojtyły.

Wielicki zauważył jednak, że ciągłe napotykanie przez wspinaczy nietypowych sytuacji, ma swe dobre strony. Rutyna bowiem zabija. Wyznają zasadę, że nie ma porażek, są tylko nowe doświadczenia. Porażka jest tylko jedna - śmierć. A w góry nikt nie idzie żeby umierać. Każdy jest pewien, że wróci. Znane jest wśród alpinistów powiedzenie: "Dobry alpinista to taki, który dożyje emerytury". Wygląda na to, że Krzysztof Wielicki będzie dobrym alpinistą.

Krzysztof Tęcza

Tagi: · Szklarska Poręba

© Góry Izerskie 2006-2023

http://www.goryizerskie.pl

kontakt redakcja facebook prywatność spis treści archiwum partnerzy też warto

 

 

 

Polecane: wyposażenie magazynów montaż haków holowniczych safari Kenia sprzątanie Wrocław