Napisany: 2010-10-13
Koło Stacji nie da się przejść obojętnie. Tuż przy wejściu spoglądają na ciebie tajemnicze, wiedzące oczy Buddy. To powitanie – wchodzisz właśnie do świata, gdzie Wschód łączy się z Zachodem, tradycja ze współczesnością, muzyka z teatrem
Stacja Wolimierz, to siedziba teatru Klinika Lalek, galeria, miejsce spotkań artystów, ludzi z całego świata – tu stykają się kultury i subkultury z każdego zakątka Ziemi. Międzyplanetarne Królestwo Sztuki. Katmandu Europy w sercu Gór Izerskich.
Budynek stacji kolejowej został uratowany, choć mało brakowało, by cegła na cegle nie została. Stało by się tak, gdyby nie grupa mieszkających w Wolimierzu od 1991 roku artystów, członków teatru Klinika Lalek i przyjaciół sztuk wszelakich. Stacji groziło rozebranie, mimo iż obiekt (choć oficjalnie nie jest zabytkiem) jest jednym z nielicznych nadal istniejących elementów "łańcuszka dawnych kolei izerskich". Nawet gdy był w stanie niemal całkowitej demolki – urzekał szklanymi luksferami, używanymi do wypełniania okien, czy choćby samą bryłą – bo w gruncie rzeczy poza bryłą było niewiele. Idealnie "wpasowywał się" w krajobraz Gór Izerskich. Spacerując wzdłuż pozostałości torów kolejowych można było zawiesić wzrok na sylwetce Stogu Izerskiego.
Początki nie były łatwe. Problemy z renowacją starego budynku, który bardziej straszył gołymi murami, niż zachęcał do odwiedzania przez turystów. Problemy z przekonaniem do "nowych" mieszkańców wsi tych "starych" – chociaż oni też byli przyjezdni. Przecież powojenne wielkie wymieszanie ludności sprawiło, że poniemieckie gospodarstwa zajęli przybysze ze Wschodu. Ciągle się bali, że przyjdzie nowa zawierucha i Niemiec, po kolejnej wojnie, wszystko zabierze a ich czeka znów przesiedlenie.
Wobec artystów związanych z Kliniką, która pojawiła się w Wolimierzu w 1991 r. miejscowi byli niechętni.
– Ówczesna pani sołtys słała pisma do Ministerstwa Kultury przekonując, że jesteśmy "niebezpieczni" – śmieje się Jemiołka Wiktorczyk, mieszkanka Stacji i jej "zawiadowczyni". – A w tym roku panie ze wsi pojawiły się na corocznym letnim festiwalu z pysznymi racuchami, pierogami, czując się zupełnie u siebie.
Od kilku lat na Stacji pojawiają się też Łużyczanki – pierwszy zespół folklorystyczny tego regionu, który stara się odtworzyć muzykę i tradycję minionych lat. Choć tutaj to niełatwe – przemieszały się przecież muzyka, słowa i tańce polskie, czeskie, łemkowskie, niemieckie, łużyckie… W jakim więc "tradycyjnym" stroju występować? Nie ma takiego, Łużyczanki chcą stworzyć. Zwróciły się do Wiesławy Dowchań, projektantki ubioru mieszkającej w Wolimierzu. Na ubiegłorocznym Festiwalu Harmonii w 2009 r. pojawiają się w pikowanych kubraczkach jej pomysłu.
Tradycja festiwalowa Wolimierza jest bogata. Od początku pojawiały się inicjatywy promujące w całej Europie, a nawet na świecie, ekologię i alternatywny tryb życia. Przykład? Podczas trwającej trzy tygodnie ECOTOPII w 1995 r. pracowało wspólnie czterysta osób z całego świata. Oprócz tego, że dzięki nim zostały wyzbierane śmieci z rzeki, to jeszcze kupili większość produktów od miejscowych rolników i… ich serca.
Cztery lata później kolejny dynamit artystyczny – Niedorzeczny Festiwal Dorzecza Bobru. Artyści muzycy, malarze i kucharze wspólnie przez trzy dni stworzyli wiele charakterystycznych dziś dla Stacji perełek – jak kamienny stół i ławy autorstwa Wiesławy Dowchań. Wciąż spotykają się przy nim ludzie, którym Wolimierz i okolice leżą na sercu. W krajobraz wpisuje się też wizytówka Stacji – przytachany rok wcześniej metalowy semafor, pamiątka odjeżdżających stąd do 1946 r. pociągów (choć towarowe jeździły jeszcze do 1985). Klinika Lalek pokazuje wtedy swój najnowszy spektakl "Kosmosaga o Naczyniu Wszechmiłości", a działająca niemal po sąsiedzku grupa "Pławna 9" – "Trzy życia Salvadora Dali".
Życie artystyczne toczy się coraz intensywniej – w 2000 r. Wolimierz nawiedził festiwal WAS – Wiejskich Alternatywnych Społeczności. Ogólnopolska inicjatywa zrzeszająca miejsca promujące sposób życia bliższy naturze. Z pomysłem na takie regularne spotkania wystąpiła Nicole Grospierre-Słomińska, tworząca wraz z rodziną artystyczno-ekologiczną wioskę w Dąbrówce koło Lublina. Wolimierz został wtedy wybrany jako miejsce, gdzie ma się odbyć pierwsze WAS spotkanie. Festiwal wygrał konkurs Fundacji Batorego na "najlepszy projekt skierowany do społeczności wiejskich".
I znowu – praca, praca, praca…i mnóstwo śmiechu, muzyki i teatru. Wolontariusze, dzięki współpracy z Civil Service International, organizacji zrzeszającej ludzi pracujących "non-profit", pojawili się z każdego zakątka świata – Hiszpanii, Włoch, Niemiec, Meksyku, Finlandii, Rumunii… W przedfestiwalowym gwarze pod dowództwem szklarskiego artysty Maćka Wokana powstaje niesamowity plac zabaw – drewniane konstrukcje, wieżyczki, huśtawki (od tamtej pory co roku plac zmienia swoje oblicze i formę, jako prawdziwie awangardowe i żywe dzieło sztuki. Ostatnio przeistoczył się w statek piracki). Jednak esencją WASu są spotkania – przy kamiennym stole członkowie wiejskich alternatywnych społeczności roztrząsają aktualne problemy – integracja z miejscowymi, nowe sposoby zarobkowania na wsi, perspektywy w związku ze wstąpieniem do Unii Europejskiej.
Hasło "Wolimierz" najwyraźniej poszło w świat, bo już rok później do izerskiej wioski zjechało się ekologiczne towarzystwo z wszystkich kontynentów. Organizacja Global Ecovillage Network – GEN postanowiła, że dla ułatwienia kontaktów jej członków – ekologicznych społeczności całego świata, zwłaszcza tych z Europy Wschodniej – najłatwiej będzie spotkać się pośrodku Europy. Czyli w Wolimierzu. Festiwal przetykany był dyskusjami o ekologicznej przyszłości ziemi, alternatywnych źródłach energii i szalonymi happeningami. Obradujący raz po raz puszczali się w taniec w rytm bębnów Witka Golca i zespołu Papadrum. Na Stacji pojawił się sam burmistrz Leśnej, zdziwiony, że "ekologiczne wioski i ekologiczne myślenie są tak popularne". Po festiwalu dotarła wiadomość od szefowej oddziału GEN-Europa, Agnieszki Komoch: "Stwierdziłam, że drugiego Wolimierza nie będzie (i nie może być) a to co jest po Wolimierzu jest tylko przeciętne. Moja rola spełniła się w Wolimierzu, reszta to tylko posmak."
Ale działania wolimierskie wykraczają poza sferę sztuki. Ostatnio coraz ważniejsze są dla mieszkańców Gór Izerskich kwestie ekologiczne – i to nie te globalne, i których jeszcze kilka lat temu zaledwie dyskutowano. Projekt kopalni w Giebułtowie czy planowane postawienie pola wiatraków na łące sąsiadującej z giebułtowskim pałacem – to według Jemiołki poważne zagrożenia, nie tylko dla krajobrazu ale dla ludzi i samej turystyki. Stąd spotkania, plakaty i dyskusje z mieszkańcami Wolimierza, Pobiednej i Mirska. Szczególnie drażliwą kwestię wiatraków trzeba dokładnie przedyskutować – na spotkanie w mirskim ratuszu przyszło ponad dwieście osób. Przeciwnicy inwestycji zwracają uwagę, że nie chodzi o zakaz stawiania wiatraków, ale o zakaz stawiania ich w bezpośredniej bliskości domów oraz w miejscu, gdzie wiatraki szczególnie szpeciłyby krajobraz. Z pomocą "don kichotom" przyszedł prof. Henryk Wojciechowski, specjalista w zakresie źródeł energii odnawialnych. Uzmysławiał jakie szkody mogą wyrządzić wiatraki położone zbyt blisko względem osiedli. "Walka z wiatrakami" trwa, ale współdziałając w ramach akcji "Stop Wiatrakom w miejscach przyrodniczo cennych" Stacja i stowarzyszenie Unia Izerska mają nadzieję na zachowanie izerskiego krajobrazu w stanie nienaruszonym.
Szczęśliwie, nie zawsze inicjatywy ekologiczne mają piętno konfliktu. Ubiegłoroczna akcja budowy przystanku autobusowego tuż przy Stacji może służyć za przykład pracy ponad podziałami. Choć, co prawda, to prawda – budowa przystanku na wzór domów przysłupowych z zachowaniem tradycyjnej technologii i materiałów (glina, słoma, kamień i drewno) trwała zgodnie z wolimierskim poczuciem czasu. Na co mieszkańcy Pobiednej już cicho sarkali, że "artysty" rozwalili jedyny porządny przystanek w okolicy, a teraz nie wiedzą, jak go naprawić. Koniec końców, przystanek – miniatura domu przysłupowo-szachulcowego – stanął. Co więcej, jego uroczyste otwarcie zbiegło się w czasie z polsko-ukraińsko-bułgarsko-armeńskimi warsztatami, których uczestnicy "ograli" radosną paradą ceremonię otwarcia. Jakby tego było mało, pan Franciszek, stacyjny sąsiad, którego dom stoi naprzeciwko przystanku, nie dość, że oficjalnie wziął go pod swoją ochronę i posadził dookoła kwiaty to… upiekł tort w kształcie budynku. Epilog akcji: pełen aprobaty wzrok nadleśniczego Świeradowa na widok kończonego właśnie przystanku, na który dał drewno.
W stacyjnych murach odbywają się warsztaty dla młodszych i najmłodszych – teatralne, plastyczne i muzyczne. Grupa studentów Wrocławskiej Szkoły Teatralnej, przygotowywana w 2003 roku przez Wiktora Wiktorczyka ("ojca dyrektora" Kliniki Lalek) objechała ze swoim spektaklem "O niegrzecznych dzieciach, które nie słuchały rodziców", okoliczne włości – Mirsk, Pobiedną i Czerniawę. Rower mierzący kilka metrów wysokości, muzyka, maski – dzieciaki, które teatr zobaczyły po raz pierwszy, są tak zauroczone, że nie chcą artystów wypuścić.
Jesienią 2009 r. przez ponad tydzień na Stacji znów terminowali młodzi aktorzy z Polski, Bułgarii, Armenii i Ukrainy. Przez ponad tydzień ćwiczyli ruch i animację lalki z Wiktorem, tworzyli maski do spektaklu z rzeźbiarzem Zbyszkiem Roszkowskim, uczyli się ciszy i dźwięku z bębniarzem Gają. Podczas finałowego spektaklu w Mirsku wykorzystali folklor i tematy z pogranicza trzech ziem: Polski, Czech i Niemiec. Na placu pojawiły się lalki-giganci: Duch Gór, syrena Lorerei, demoniczny Goethe i… Hasek.
Ostatnie lato również przywiało adeptów teatru. Grupa dzieci z poznańskiego domu dziecka spędziła na Stacji tydzień, intensywnie trenując, ucząc się sztuki aktorskiej i poznając miejsce i ludzi żyjących w inny niż znany im sposób. Sześcio- i szesnastolatki, które u siebie również mają własny teatrzyk mogły w ten sposób zobaczyć i stworzyć samodzielnie "mały teatr".
Stacja tętni życiem coraz intensywniej. Co najmniej raz w miesiącu stary "wagazyn" (teraz sala teatralno-koncertowa) i galeria (dawna poczekalnia) rozbrzmiewają muzyką. Goście przybywają z obu stron granicy, a artyści – z całego świata.
– Koncertują u nas zarówno ci znani szerszej publiczności, Staszek Sojka, Mietek Szcześniak czy Justyna Steczkowska, jak i ci bardziej undergroundowi, choć równie wielkiego kalibru: Tilt, Brygada Kryzys czy łódzki bard Jacek Bieleński. Poza tym pojawiają się artyści młodzi, często jeszcze nieznani, choć dziś jest o nich głośno – wymienia Jemiołka. Na przykład Pogodno, które przygotowywało się tutaj przez dwa zimowe tygodnie do występu na wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Jemiołka podkreśla: Stacja to miejsce otwarte na wszelką działalność artystyczną, ekologiczną i społeczną. Dlatego każdy, kto ma pomysł, ciekawy pomysł i chce go tu zrealizować – albo po prostu spędzić czarujący czas przy ognisku pod izerskimi gwiazdami – jest zawsze mile widziany.
Imprezy i koncerty nie są jednak przypadkowe – Za Duszki (święto zmarłych, choć bliższe "Dziadom" niż Halloween), Święto Wiosny (majowe sadzenie drzew) czy pożegnanie jesieni – to ukłon w stronę tradycji, która w Wolimierzu jest kultywowana, choć z uroczą, lekką nutką dekadencji.
Za współpracę podczas przygotowywania artykułu (i pyszne pierogi w Stacyjnej kuchni) dziękuję Jemiołce i Wincentowi Wiktorczykom.
© Góry Izerskie 2006-2023
http://www.goryizerskie.pl