ciasteczkaWażne: Pozostawiamy ciasteczka. Przeglądając nasz serwis AKCEPTUJESZ naszą politykę prywatnościOK, schowaj.

 

Magazyn Kulturalno-Krajoznawczy GÓRY IZERSKIE

GÓRY IZERSKIE na wyciągnięcie ręki
 

• start  » Góry Literackie  » Lord, Duch i Flins

Napisany: 2022-02-14

Lord, Duch i Flins

Trzej tajemniczy mocarze w trzech aktach!

Lord Vader (źródło: Pixabay)

Mariusz Gładzik

Grudniowy śnieg

Drobne i ostre jak żyletki krople deszczu wbijają mi się w twarz. Lecą z nieba niczym stada os w naszym sadzie. Mam czapkę zaciągnięta na oczy, za duże buty i za dużą, ciężką kurtkę. Policzki palą mnie jak poparzone ogniem. Nic nie pomaga. Ważę w tym wszystkim — mokrym na wylot ubraniu — dwa razy więcej niż normalnie i czuję się jak kosmonauta na obcej planecie. Chce mi się płakać, ale jeszcze bardziej chce mi się gorącego kakao. Próbuję chwycić tatę za rękę, ale on kręci się wokół siebie i tupie... jakoś tak złowrogo. Przeklina pod nosem i mruczy, że się nie uda, że na pewno się nie uda, i że trzeba było tym wcześniejszym pekaesem przyjechać, ale jak zwykle nie docenił ludzi.
Wtulam się w jego płaszcz, a on odpala papierosa. Dym gryzie mnie w oczy tylko chwilę, bo kolejny powiew zimnego jak stal powietrza, rozwiewa wszystko i okleja mi twarz lepkim śniegiem.

Poznaję to miejsce. Byłem tu już na spacerze. Tyle, że dzisiaj jest tutaj całkiem inaczej. Przede wszystkim jest ciemno, a przede mną powinny być schody w dół. Zamiast nich jest mnóstwo ludzi — jak na jakimś święcie. Wszyscy są zdenerwowani. Wyczuwam to, bo bardzo się boję, chociaż nie wiem czego. Niektórzy żartują i wtedy wokół nich zapala się żółte światło, a mi jest lepiej, ale to tylko krótkie momenty.
Jeden z ludzi potyka się nagle o mnie, przewracam się. Siadam tyłkiem w to zimne coś pode mną. Tato bierze mnie na ręce. Uff! Tak jest lepiej. Widzę więcej niż tylko pupy i buty innych ludzi. Ten, który mnie kopnął, przeprasza tatę i mówi, że nie ma sensu czekać, że wszyscy i tak nie wejdą, więc jutro jeszcze raz spróbuje. Tata mówi, że się nie gniewa, ale poczeka. Ja nie wiem na co, bo miała być super niespodzianka, a jest mokro, zimno i straszno — jak w bajce o "Wilku i zającu". Boję się tych ludzi tak samo, jak tego wilka.
— Przepraszam, gdzie jest ulica Bieruta? — pyta tatę jakaś pani, a on śmieje się i mówi, że ona właśnie tutaj jest.
Pani pyta o jakiś "Kryształ", a tata pokazuje ręką, że to tutaj — ten budynek obok. Pani dziękuje, bierze wielką walizkę i ciągnie ją tam, gdzie pokazał tata.

Nagle z tłumu ktoś głośno do nas krzyczy i macha ręką. Tata aż podskakuje z radości i przeciska się w tę stronę między ludźmi. Są na nas źli, niektórzy brzydko się odzywają, ale jak tatuś ich nie słucha, to ja też. Chowam twarz w jego ramię i czuję kołysanie schodów pod jego nogami.
Ktoś woła jego imię i każe nas wpuścić.
Wchodzimy do środka. Nagle rozpływam się w zachwycie. Jak tu pięknie! Czerwony materiał na ścianach, wąskie drzwi, a za nimi na ścianach zdjęcia ludzi z pięknymi włosami. Wielka tablica z napisami jak na dworcu, z którego odjeżdżają pociągi. Nawet jakieś godziny są na tej tablicy wypisane. Przede mną dziwne okienko za kratami, a na górze napis: KASA. W okienku człowiek z grzywką i koszulą białą jak śnieg. Przy nim popielniczka, dużo monet — w takim specjalnym pudełku na monety. Nad nim żarówka strzela mi żółtym światłem prosto w oczy. Bardzo lubię żółty kolor. Kojarzy mi się ze słońcem i czymś dobrym, ciepłym. Jednak żółty z tej żarówki przypomina raczej popsute jajko, którego babcia w porę nie zabrała kurom. Cały klosz lepi się od muszych kup. Tak, te czarne kropki to na pewno musze kupy.
Stoję już na ziemi i trzymam dłoń ojca, jakby za chwilę miał nastąpić koniec świata. Patrzę jak z kimś rozmawia. Z tym kimś w okienku. Chyba go zna. Zresztą mój tato zna cały świat, który do tej pory zobaczyłem i chyba nawet więcej niż cały.
— Słuchaj, ale on ma dopiero siedem lat. Jesteś pewien?
— Tak, jestem. Biorę go na własną odpowiedzialność.
Nie wiem co to znaczy.

Patrzę jak tato odbiera dwa kartoniki i daje mu banknot. Później w drzwiach drugi pan te kartoniki przerywa i wpuszcza nas do środka. Tu też jest już pełno ludzi i pełno dymu od papierosów.
Przechodzimy przez korytarz i wchodzimy w inny świat. Zapiera mi dech w piersiach, oczy z wrażenia robią się tak wielkie, że chyba cała twarz się nimi staje. Przede mną pojawia się ogromna sala z wielką kotarą i mnóstwem świateł. Pędzę jak szalony w dół i odkrywam mnóstwo foteli ustawionych rzędami w górę. Na wielu z nich już siedzą ludzie. Dopadam pierwszy z brzegu i siadam. Już nie martwi mnie ani śnieg, ani wiatr. Tu jest pięknie jak w bajce.

Tatuś podbiega do mnie zmęczony i się uśmiecha.
— Wstawaj synek, my mamy inne miejsce. Takie super załatwiłem.
Prowadzi mnie po schodach na wielki jak pół świata balkon z takimi samymi fotelami.
Wow!, krzyczy cały mój dziecięcy świat. Wszystko widzę z góry. Ludzi, którzy zajmują ostatnie fotele i rozpinają swetry, otrzepują mokre włosy, rozsiadają się i rozmawiają. Szmer tych rozmów unosi się jak hałas rzeki. Intryguje mnie i koi. Jest mi bardzo dobrze. Uśmiecham się do taty, zdejmuję czapkę i zapadam w fotel. Obserwuję ludzi, którzy obok mnie robią dokładnie to samo, co ci na dole. Pani w swetrze, który wygląda jak uszyty z kolorowych nitek, jest bardzo zła. Mam nadzieję, że nie na mnie. Mówi coś szybkim głosem do kogoś, kto siedzi obok niej, a ten ktoś wstaje, bierze jej kożuch i wychodzi. Pani się uspokaja i chyba nawet uśmiecha. Przeczesuje włosy, które są większe niż jej głowa, a później patrzy na wyciągnięte z torebki lusterko i robi śmieszne miny. Chichoczę i nadal patrzę. Ma wielkie, niebieskie plamy namalowane nad oczami i mocno czerwone policzki. W uszach wiszą dwa wielkie koła. Maluje usta, ciamka nimi tak jak mi nie wolno przy jedzeniu, zamyka lusterko i wkłada je do torebki. Podnosi wysoko głowę, opiera podbródek o dłoń i wzdycha.

Nagle zauważa, że się gapię. Robi groźną minę i pokazuje mi język. Odwracam się przestraszony i wtedy ten ktoś, kto poszedł z jej płaszczem, wraca i siada obok niej, mówiąc, że szatnia była już pełna, ale specjalnie dla swej Kryni załatwił wieszaczek. Słyszę jak ją cmoka albo ona jego. Obrzydlistwo!

Tata daje mi czekoladę. Właściwie to tylko kilka kostek. Dwadzieścia lat później dowiem się, że by ją kupić musiał oddać swój przydział na papierosy, które i tak później dostał, załatwiając komuś coś po pracy.
Zjadam kostkę i zamieram. Robi się ciemno, wielka kotara rozsuwa się i przed nami pojawia się wielka biała ściana. Wybucha muzyka — aż podskakuję. Grom z głośników wciska mnie w fotel. Na ścianie pojawia się film jak w telewizorze, tylko sto razy chyba większy. Czarno-biali ludzie chodzą po ulicach, jadą autobusami, pracują przy maszynach, albo kupują mleko w sklepie. Pan śmiesznym głosem mówi coś, czego nie rozumiem, ale tata kiwa głową zdenerwowany, jakby mu nie wierzył. Na końcu pojawia się napis, który już potrafię przeczytać: "Polska Kronika Filmowa 1982 rok".

Zapada minuta ciszy i zaczynają się najpiękniejsze minuty mojego życia!

Wielkie statki kosmiczne, lasery, wybuchy, inne planety, galaktyki i niesamowite stwory. Bohaterowie, którzy walczą z ciemną stroną mocy i stworem, który ciężko oddycha w swoim wielkim, czarnym hełmie. On jest naprawdę zły. Jest najbardziej zły z całego filmu. Tatuś szepcze, że gdyby nie on, to cała galaktyka byłaby szczęśliwa i dobrze sobie żyła, i że my tutaj też mamy takiego Lorda Vadera. Tylko, żebym nikomu o tym nie mówił, bo on ma dobry słuch i złe zamiary.
Podskakuję w fotelu, gdy kolejni dobrzy walczą ze złymi. Jakbym mógł im tym podskakiwaniem jakoś pomóc. Jakby to coś dało i zmieniło obrót spraw na ekranie. Wiem, że nie dam rady im tak po prostu pomóc, bo już rozumiem czym jest galaktyka, i że te inne są tak daleko, że nawet nie da się tego wyobrazić.

Wiem też jeszcze coś. Że to miejsce, w którym jestem, to wielkie kino na ulicy Bieruta będzie moim ulubionym miejscem do końca życia. A może nawet do końca świata. Będę tu zawsze przychodził i zatapiał się w filmy — jak w pyszne jedzenie. Jak w puchową kołdrę po zimnym i mokrym dniu. Zawsze! Nawet jak już będę dorosły, a później stary, bo świat zmyślonych historii to coś wspaniałego. Coś innego niż nuda w deszczowy dzień albo zakuwanie tabliczki mnożenia. To coś czemu można poddać się całkowicie i bez obaw.

Już wiem co zrobię! Gdy wrócimy do domu wezmę zeszyt i napiszę własną historię, a gdy dorosnę ktoś zrobi z niej film i ja go obejrzę tutaj, w tym kinie z moim synem i już tatkiem staruszkiem. Niech żyje kino! Niech tu stoi sto lat.
Rozglądam się w półmroku i widzę, że każdy z ludzi, którzy tu są, ma coś na tyle ważnego w sobie, że mógłby stać się bohaterem jakiejś historii. Ta dziwna pani z wielką jak cukrowa wata fryzurą mogłaby mieć w domu kruka, który śledziłby dla niej dobrych ludzi, a ona łapałaby ich do wielkiej klatki i kazała pracować na jej bogactwo. Jej przyjaciel od płaszcza byłby sługą, którego by źle traktowała.

Podskakuję, gdy nagle zapala się światło i film się kończy. Robi mi się smutno, wcale nie chcę wracać do domu. Chcę JESZCZE, ale tato każe ubierać mi czapkę i chwyta za rękę. Wiem, że musimy już wychodzić. Wracać do domu.

Na białej ścianie powoli niknie wielki napis: The End.

Kolejna strona: Bajda o zielarce Jizerce

© Góry Izerskie 2006-2023

http://www.goryizerskie.pl

kontakt redakcja facebook prywatność spis treści archiwum partnerzy też warto

 

 

 

Polecane: plomby gwarancyjne regały magazynowe montaż haków holowniczych sprzątanie Wrocław