ciasteczkaWażne: Pozostawiamy ciasteczka. Przeglądając nasz serwis AKCEPTUJESZ naszą politykę prywatnościOK, schowaj.

 

Magazyn Kulturalno-Krajoznawczy GÓRY IZERSKIE

GÓRY IZERSKIE na wyciągnięcie ręki
 

• start  » Było  » Po złote runo, przez Góry Izerskie

Napisany: 2012-06-29

Po złote runo, przez Góry Izerskie


Widok ze szczytu Bobrowych Skał ( fot. Przemysław Żuchowski)

Zza szerokiego pasa drzew wybijały się zielone wzgórza, a za nimi wysokie szczyty Karkonoszy, które po części tonęły już w białych obłokach. Mieliśmy wrażenie, że patrzymy na trójwymiarową mapę mocno pofałdowanego i górzystego terenu. Z drugiej strony, w oddali można było dojrzeć Rudawy Janowickie. Z tego, co udało nam się dowiedzieć, to w pobliżu miejsca, na którym staliśmy, mieściła się w latach trzydziestych XX w. znana i lubiana restauracja oraz wieża widokowa, po której niestety zostały już tylko fundamenty.
Spędziliśmy tam dużo czasu. Były kanapki z plecaków, kubek kawy i miłe pogawędki z turystami, którzy ku naszemu zdziwieniu dość licznie przybywali w to, jak nam się zdawało, mało popularne miejsce. Wypoczynek na trawie i ładna pogoda, która nadal nam sprzyjała rozleniwiła, ale trzeba było wziąć się za rozszyfrowanie kolejnych znaków z tablicy. Z tym szło nam coraz lepiej, znaliśmy już prawie wszystkie symbole. Następnym etapem wędrówki okazała się Kozia Szyja.
Tej nazwy i miejsca nie zapomnimy chyba do końca naszych dni... Ale po kolei.

Było około południa, kiedy wyruszyliśmy spod Bobrowych Skał. Zapowiadało się wspaniale. Cudowna, bezwietrzna pogoda niewróżąca ani upału, ani deszczu, dodawała nam sił i pobudzała emocje. Byliśmy pewni pozytywnego zakończenia wyprawy. Spoglądając na mapę przypuszczaliśmy nawet, że po przejściu Koziej Szyi przyjdzie nam podążać do Rozdroża Izerskiego, ale cóż to dla nas. Szliśmy niebieskim szlakiem wiodącym przez Babią Przełęcz i Wrzosówkę, nieopodal Jeleniego Źródła. Łagodny, leśny dukt zaprowadził nas w okolice Kopańca. Nie zważając na mijane pojedyncze domostwa szukaliśmy na mapie Koziej Szyi - góry o wysokości 748 m n.p.m. Jak przypuszczaliśmy, miejsce ze znakami znajdowało się jakieś kilkadziesiąt metrów od niebieskiego szlaku, na skraju łąki. Przez łąki nie dało się przejść - były odgrodzone płotami. Kawałek dalej znaleźliśmy jednak leśną ścieżkę, która prowadziła wprost do Koziej Szyi. Dróżka była zarośnięta, a otaczające nas gęsto rosnące świerki czepiały się plecaków i odzieży. Po około 100, może 200 metrach, dotarliśmy do małej górki utworzonej z narzuconych kamieni.

"Czy to jest ta Kozia Szyja?" - zachodziliśmy w głowę. Trochę nam to nie pasowało. W pobliżu znaleźliśmy kolejne stosy kamieni. A może to ta ogrodzona łąka? Nie byliśmy pewni, ale zabraliśmy się do szukania tablicy ze znakami. Nauczeni, że za każdym poprzednim razem tablice były przywiązane do drzew zaczęliśmy poszukiwania. Mijały nie tylko minuty, ale i godziny. Nic nie znaleźliśmy. W takich sytuacjach najlepiej zapytać miejscowych, gdzie właściwie znajduje się ta Kozia Szyja. Wróciliśmy na główny szlak. Tu napotkaliśmy dwóch, życzliwych młodych mężczyzn, którzy potwierdzili, że miejsce, którego szukamy, to właśnie te łąki za lasem. "Ale gdzie znaleźć tam tablicę ze znakami?" - nie dawało nam to spokoju. Powróciliśmy do rozdroża niebieskiego szlaku i leśnej dróżki. Trzeba przyznać, że roztaczające się wokół widoki były wyjątkowo malownicze.
Na południu - pasmo Wysokiego Grzbietu Gór Izerskich, z których na tle coraz niżej położonego słońca wybijał się Wysoki Kamień. Dalej widać było nawet Szrenicę. Na północy - niebywała wręcz panorama na Pogórze Izerskie, Góry Kaczawskie i Jelenią Górę. Polecam ten punkt widokowy gorąco.

Patrząc na północ z Koziej Szyi (Fot Przemysław Żuchowski)

Czas jednak nam się kurczył, a my nawet nie wiedzieliśmy gdzie jest ta Kozia Szyja. Znów leśna ścieżka i powrót na obrzeże łąk. Tak jak poprzednio, tablicy nie znaleźliśmy. Robiło się już trochę nerwowo. Kolejny raz powrót do niebieskiego szlaku. Zdesperowany wstąpiłem do pierwszego budynku leżącego przy wyasfaltowanej drodze wiodącej do Kopańca i zapytałem o Kozią Szyję. Starsza pani wskazała nam na te ogrodzone przy lesie łąki i powiedziała, że między nimi jest ogólnie dostępna dróżka. Zeszliśmy asfaltem niżej, a potem w górę poleconą ścieżką. Nic, tylko trawy i prywatne łąki, tam nawet nie byłoby gdzie zawiesić tablicy. Znów powrót do głównego szlaku. Trzeba było już odpocząć i coś zjeść. Nie chciało nam się już nawet rozmawiać. Z niepokojem spoglądaliśmy na zegarki. Nieubłaganie zbliżał się zachód słońca i trzeba było podjąć jakąś decyzję.
- Poddać się i wrócić na nocleg?
To był właściwie ostatni moment, kiedy powinno się wyruszyć, żeby przed nocą dotrzeć do Marysina. Nie. Postanowiliśmy jeszcze raz spróbować. Chciałem te dość obszerne łąki obejść od drugiej strony lasu, ale szybko musiałem zrezygnować, bo napotkałem, tym razem żywą przeszkodę. Sporych rozmiarów pies nie był przychylnie nastawiony, a jego warczenie i najeżone zęby wybiły mi z głowy pomysł przekroczenia linii prywatnego terenu. Długie i nerwowe już poszukiwania nie dały żadnego rezultatu. Niestety, musieliśmy zakończyć Wyprawę po złotego AuRuna.

Dzisiaj wiem, że drogę powrotną do Szklarskiej Poręby wybraliśmy mało roztropnie, żeby nie pisać nieodpowiedzialnie. Najkrótszą była na skróty, wiodąca leśnymi ścieżynkami bez oznaczonego szlaku. Do tego było ciemno. Mieliśmy jednak kompas, którym umieliśmy się posługiwać i latarkę. Teraz nie było już przyjemności, a jedynie jak najszybsza chęć powrotu na nocleg. W nocy wszystkie drzewa wyglądają podobnie, a ścieżki nie zawsze wiodły w pożądanym dla nas kierunku. Przechodziliśmy przez gęstwiny drzew i czepialskich krzaków. Do tego strome podejścia i za chwilę głębsze wąwozy. Szczerze podziwiałem wytrwałość i wiarę mojej żony. Mniej więcej w połowie drogi, jak to zazwyczaj ponoć bywa, zgasła nam latarka. Nie wspomnę tu słów, które rzuciły mi się na usta. Pozostał nam jeszcze telefon komórkowy i wmontowana w niego mała lampka, która pozwoliła na śledzenie igły kompasu. Około godziny dwudziestej trzeciej, już nieźle zmarnowani, trafiliśmy na odwiedzone poprzedniego dnia kopalnie pirytu. Głęboki oddech i uspokojenie, bo już znaliśmy dalszą drogę. Do pensjonatu dotarliśmy po północy. Wyglądaliśmy jak dwa straszydła. Kąpiel, kolacja i wymarzony tapczan.

Tagi: · Walończycy · Walońskie Księgi · wędrówki

Linki: · Nowy AuRun na wiosnę · Walończycy - poszukiwacze skarbów Gór Izerskich · Znajdź drogę do domu · www.chatawalonska.pl

© Góry Izerskie 2006-2023

http://www.goryizerskie.pl

kontakt redakcja facebook prywatność spis treści archiwum partnerzy też warto

 

 

 

Polecane: wyposażenie magazynów safari Kenia montaż haków holowniczych sprzątanie Wrocław